niedziela, 20 czerwca 2010
Langosze po domowemu :)
Dzisiaj na dworze szaro i chłodno, więc nawet wychodzić się nie chce.
Czas sprzyja domowym zajęciom, jak np. przedłużone, niedzielne śniadanie. Skusiliśmy się na langosze domowej roboty, chociaż to właściwie powinno jeść się jesienią i zimą, ale skoro za oknem raczej październikowo niż czerwcowo, to i jadłospis dopasowany do pogody.
Mój "Pan" zawsze mi pomaga i kiedy ciasto jest gotowe, to on je naciąga i kładzie na gorący olej, a ja odwracam i wyławiam te już na złoto upieczone. Gotowe zajadamy z jogurtem i czosnkiem startym na tarełku i wymięszanym z oliwą z oliwek. Do tego pasują pomidorki z octem balsamicco, oliwą z oliwek, serem feta i solą oraz pieprzem.
Zamieszczam przepis, choć jak to przy cieście drożdżowym bywa ja robię wszystko na wyczucie, ale podaję go tak jak ja to robię. Porcja starcza na 4 osoby.
Langosze lub tzw. macedońskie mekice:
1/2 kg mąki
ok. 2 dkg drożdży
1 jajko
1/2 szkl.letniego mleka na rozczyn
cukier-łyżeczka od herbaty
woda letnia
sól
szczypta sody oczyszczonej (między opuszkami palców)
ewent. 1 łyżka oliwy lub oleju.
Robię rozczyn krusząc drożdże do plastikowej miski, posypuję łyżeczką cukru, zalewam letnim mlekiem, na to sypię warstwę mąki palcami tak, żeby pokryła całą powierzchnie i czekam aż przykryty ściereczką rozczyn zacznie pękać (pokazuje rysy ).
Wtedy dodaję całe jajko, dosypuję sody, soli, wlewam łyżkę oliwy i mięszając wlewam letnią wodę i dosypuję mąkę w takich ilościach żeby powstało gładkie i miękkie ciasto, czyli "na oko" ;)
Nie ma się czego bać, musi się udać, to jest bardzo proste. Trzeba tylko uważać żeby ciasto było nie za miękkie i nie za twarde, żeby się dało jak będzie gotowe rozciągać. Wyrabiam drewnianą łyżką ale pewnie można i w maszynie.
Ciasto daję do wyrośnięcia, aż podwoi objętość, wybijam jeszcze raz drewnianą łyżką i zostawiam jeszcze raz na 10-15 min.
Przygotowuję olej na patelni-rozgrzewam, można dodać łyżeczkę masełka do smaku. W innej miseczce lub garnuszku mam ciepłą wode, żeby moczyć ręce zanim wezmę ciasto, żeby się do rąk nie lepiło. Biorę małymi porcjami, odrobinę naciągam i wrzucam na gorący olej (musi go być tyle, żeby langosz sobie pływał), piekę na złoty kolor i wyławiam widelcem. Można sobie później jeszcze dosolić i smarować czosnkiem....SMACZNEGO!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ta potrawa to moje najsmaczniejsze wspomnienie ze Słowacji. Podzielisz się przepisem? Proszę!!! :-)))))))
OdpowiedzUsuńTrochę się boję ale wypróbuję!
OdpowiedzUsuńAż ślinka leci!
Pozdrawiam!
J:O)
Dziewczyny, nie ma naprawdę czego się bać, to najzwyklejsze drożdżowe ciasto, prawie że bez tłuszczu i zamiast mleka i większej ilości cukru dajemy wodę i sól...ot i wszystko, założę się że od pierwszego razu się udadzą, czego oczywiście Wam życzę :)
OdpowiedzUsuńJa też próbowałam na Słowacji ! Bardzo smakowało, więc może spróbuję sama, dzięki za przepis !
OdpowiedzUsuńNie znam tych placuszków, ale wypróbuję.
OdpowiedzUsuńWygladają apetycznie. Pozdrawiam
nie znam tych pyszności ale zapewne w jesienny wieczór spróbuję!!!pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńNie znalam tej potrawy i nigdy takiej nazwy nie slyszalam. na pewno swietnie smakuja. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńMniam, ale mi narobiłaś smaka, a tu północ za chwile:)
OdpowiedzUsuńwypróbuje !!
uwielbiam ciasto drożdżowe w wszelakiej postaci:)
buziaki :**